niedziela, 24 kwietnia 2016

                                    Prolog

                                                    Ann
                                               Polska, 1944

Ann powoli sączyła ciepły napar. Próbowała się uspokoić po tym co się wydarzyło nie całe 3 godziny temu. Zapach herbaty z nutą miodu działał na nią kojąco jak szum morza i ciepły, melodyjny głos matki. Przy tej ostatniej myśli poczuła przebiegające przez jej całe ciało dreszcze. Była zaniepokojona tym czy Klaus Schmidt zorientuje się, że nie ma jej w obozie i czy zacznie jej szukać. Jakimś cudem wydostała się z tego koszmaru. Teraz nigdzie nie było bezpiecznie. 
Ann zaczęła uważnie przyglądać się sypialni wuja Dominica. Na ścianach pokrytych drewnem widniały rodzinne zdjęcia. Na przykład z wakacji w Berlinie lub ze szwajcarskich gór. Po prawej stronie pokoju był ulokowany kominek, z którego powoli drewno się rozpalało.  Dookoła były porozwalane książki i gazety.
- Jak się czujesz ?- u progu drzwi stanął wuj. Usiadł obok dziewczynki po czym objął Ann delikatnie ramieniem.
- Sama nie wiem ... 
Kątem oka zauważyła, że jest lekko spięty. Ann wiedziała, że wszystko zdarzyło się tak nagle. Wiedziała jak się czuje wuj. Cała odpowiedzialność spadła na niego. 
- Domyślam się, że to dla ciebie nie łatwa sytuacja ...- powiedziała cicho dziewczynka- Ale tylko ty mi zostałeś ...
- Wiem kruszynko i jestem tego świadomy, że przygarniając ciebie narażam twoje i swoje życie. Tu nigdzie nie ma bezpiecznego miejsca. 
Dominic wiedział, że musi być wsparciem dla swojej bratanicy. 
- Ja się boję- mruknęła cicho Ann. Łzy cisnęły jej się do oczu.
Dziewczynka nagle poczuła dziwne mrowienie w okolicach palców u rąk. Machnęła, energicznie ręką, aby zapobiec mrowieniu. Zamiast tego efekt był przeciwny. Cały kubek z herbatą został pokryty szronem i kryształkami lodu, a napój został całkowicie zamrożony. Ann z przerażeniem spojrzała raz na swoje dłonie , a raz na wujka, który ze strachem w oczach spoglądał na bratanicę.
- Co się dzieje ? 
- Czekaj ... uspokój się- Dominic próbował zabrać kubek, ale niespodziewanie nagrzał się do wysokiej temperatury. Upuścił naczynie, a to się potłukło.
-  Co się ze mną dzieje ?!- krzyknęła Ann po czym uciekła i zamknęła się w toalecie.
Dominic podbiegł do drzwi.
- Ann wyjdź, proszę ... poradzimy sobie.
- Kłamiesz- powiedziała zza drzwi dziewczynka.
Teraz do mężczyzny trafiło o co chodzi. W wielu artykułach czytał o przypadkach ludzi, którzy byli ,,zmutowani". Były przypadki, w których te ,,dziwadła” przenikały przez ściany lub potrafiły kontrolować żywioły. Nazywano ich mutantami. Na świecie było ich niewiele, ale społeczność chciała ich jak najszybciej wyeliminować. Ann jest mutantem.
- Ann wyjdź, muszę ci coś wytłumaczyć- powiedział spokojnym tonem Dominic.
Drzwi od łazienki powoli zaczęły się otwierać.
- Co takiego ?- spytała z ciekawością.
- Usiądź- wskazał ręką na fotel. Stanął przed nią i zaczął mówić.
- Nie jesteś taka jak inni ... posiadasz umiejętności, których nikt nie może sobie wyobrazić. Takich ludzi nazywają mutantami- spojrzał w jej błękitne oczy i mówił dalej- Jesteś jedną z nich.
Dziewczynka kiwnęła tylko twierdząco głową. 
- Społeczeństwo nie toleruje innych od siebie, a co za tym idzie ... wiele okrutności dla mutantów.
- A czy jest więcej osób takich jak ja ? Czy oni żyją ?
- Nie wiadomo...
Brunetka siedziała na fotelu z lekko opuszczoną głową. To wszystko stało się tak szybko. Ale musi być twarda.
- Tu nie jest bezpiecznie- powiedziała cicho.
- Wiem to ... przemyślałem wszystko jeszcze wcześniej. Miałem zamiar wyjechać do Stanów Zjednoczonych jeszcze przed tym wszystkim. I myślę, że to będzie najlepszym pomysłem właśnie tam wyjechać. Sytuacja w tym państwie jest bardziej spokojna niż tutaj.
- Czyli wyjeżdżamy ?-  Ann nie mogła ukryć swojej ekscytacji.
- Najwidoczniej. Czyli kierunek Nowy Jork ...- Dominic powoli kierował się w stronę drzwi. – Najlepiej się wyśpij bo czeka nas bardzo długa podróż. 
Wuj zgasił światło i zamknął drzwi. Ann skoczyła do łóżka i przykryła się kołdrą. Spojrzała na kominek, w którym płomyki robiły się coraz mniejsze. Gdy się skupiła ogień powiększył swoje rozmiary dwukrotnie. Musi kontrolować swoje umiejętności. Ann przekręciła się na bok i próbowała zasnąć. Czyli jutro kierunek Nowy Jork. 

                    



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy